poniedziałek, 29 lutego 2016

Niesporczaki - sztuka przetrwania


  W powiększeniu, te szkraby, nie wyglądają może pięknie. Trochę jak potwory z kina klasy B, trochę jak śmiałkowie w przedpotopowych kostiumach do nurkowania, trochę jak gąsienice.  
W naturalnym rozmiarze 0,05-1,2 mm też zapewne by Was nie uwiodły. Ot, takie robaczki, kształtu walcowatego, ze słabo wyodrębnioną głową i czterema parami nieczłonowanych tułowiowych odnóży, zakończonych pazurkami lub przylgami. 
Na nieostrym, zrobionym pod odpowiednim kątem zdjęciu z mikroskopu, jak się ktoś uprze, mogą nieco przypominać śpiące szczeniaczki, zwinięte w kłębki. 
 A więc nie uroda sprawia, że je podziwiam. 
Nie decydują też sztylety w przedniej części gardzieli, tym bardziej nie cewki Malpighiego.
 Szacunek mój dla niesporczaków budzi ich nieprzeciętna odporność. W stanie anabiozy (krańcowego obniżenia aktywności życiowej), potrafią one przetrwać w temperaturze od +151°C do -273°C.

Ale, mam nadzieję, lepszych czasów doczekają nie tylko niesporczaki.




piątek, 1 stycznia 2016

Pesymizm/Optymizm*
* - niepotrzebne skreślić
czyli wróżby na rok 2016


  Dwa lata minęły od czasu jak blog myślą z nicości wyjąłem cytatem z Piątku z Pankracym
Rok 2014 rozgadany.
2015 przeważnie milczący.

Teraz może warto pokusić się o prognozę na rok 2016, nie tylko, czy blog ten gęsty będzie czy zdawkowy, bo to by było zbyt egocentryczne, ale rozstrzygnąć sprawy światowe i lokalne, polityczne, społeczne...
Są od tego eksperci. A ja?
Od razu przyznaję, że nie czuję się na siłach prognozować w sprawach politycznych, ekonomicznych, społecznych ani sercowych. Nie wiem, jakie padną wyniki w meczach piłkarskich. Nie wiem, co będzie z teatrami.
Dlatego pozwolę sobie powróżyć z Myśli nieuczesanych Stanisława Jerzego Leca i z Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika braci Rojek.
A ponieważ świat jest złożony, skomplikowany, nawet zagmatwany, dorzucę dwie jeszcze wróżby. Jedną z trzeciego tomu Antologii poezji francuskiej (Od Chateaubrianda do Germaina Nouveau), drugą ze świeżo wydanego pierwszego tomu Dzieł (niemal) wszystkich Jeremiego Przybory.
Nie wiem, czy prognozy olśnią literacko, bo żadnego dobierania, przebierania tu nie będzie.  Żadnych powtórek ani korekt. Jedynie ślepy los. Zimna loteria.
Otwieram na stronie przypadkowej i czytam zdanie przypadkowe. Ale oczywiście z nieprzypadkowym na rok 2016 przesłaniem. 
Przesłanie - słowo może niewłaściwe. Te cztery wróżby to nie motta do codziennego użytku, ale migawkowe obnażenie się nadchodzącego roku. Mroczne siły przypadku uchylą rąbka tajemnicy.
Lęk ogromy. Bo jak na ponure padnie zdania, to mogą się one cieniem położyć na całym roku. Znowu jak zbyt świetlista zapowie się przyszłość, to z jakim przygnębieniem przyjdzie 31 grudnia 2016 sporządzać podsumowanie. 
Ale nie przedłużajmy!

Wróżba pierwsza - Lec
To są indywidua bez indywidualności.

No, już jest niewesoło. Czytelnicy zapewne natychmiast jakieś nazwiska dopasowują. Ja daruję sobie egzegezę. Przerasta ona moje możliwości.


Wróżba druga - Pies Fafik i bracia Rojek
Nie myślę, więc się nie martwię. (Krecia Pataczkówna)

To pozwolę sobie zadedykować wszystkim zatroskanym o losy Ojczyzny, którzy do beztroski tęsknią i wzdychają. 


Wróżba trzecia - Poezja francuska (może być grubo)
I wszystko to, zmieszane, tłoczy się i wali
Ludzie, wilki, bizony i wycia, i krzyki,
Przebiega w strasznym pędzie, jak huragan dziki, 
I, w szalonych podskokach, niknie gdzieś w oddali.
(Leconte de Lisle - końcówka wiersza Preria w przekładzie Kazimierza Rychłowskiego)

To teraz już cała nadzieja w Jeremim Przyborze. Może jakiś promyczek ciepły i przyjazny wystrzeli ku nam z naszej przyszłości?


Wróżba czwarta - Jeremi Przybora
MANNA: Przysyła nas Prezes po klucze. Mamy się opiekować mieszkaniem panów po ich wyjeździe, co i dla nas w naszej sytuacji jest niezwykle atrakcyjną perspektywą. 
PAN A: Pan Prezes jest wzruszająco troskliwy i opiekuńczy w stosunku do nas.

No i wpadłem. Coś tak podejrzewałem, że feralnie skończy się ten książkowy totolotek.
Proszę wszystkie Szanowne Czytelniczki i wszystkich Szanownych Czytelników, aby niezwłocznie zapomnieli to, co właśnie przeczytali.


Do siego roku!


niedziela, 1 listopada 2015


Telefony od umarłych


To prawda, że nierzadko czytujemy dzieła żyjących pisarek i żyjących pisarzy.
A jednak uwielbiam literaturę nie tylko za spacery w głowach żywych.
Uwielbiam ją przede wszystkim dlatego, że
literatura jest odbieraniem telefonów od umarłych.


niedziela, 22 lutego 2015

środa, 26 listopada 2014


Życie? Do pełna, proszę!


Żyć pełnią życia. Co to oznacza?
Dziś wielu zasugerowałoby, że żyć pełnią życia to realizować każdą możliwość. Nie rezygnować z niczego. Nie wybierać.
Ale nie da się iść wszystkimi drogami naraz. Nie można przeżywać każdego wariantu swojego życia. Życie jest tylko jedno.
Zawsze coś zamiast czegoś.
I to jest wspaniałe. To pozwala skupić się. Zadecydować. Rozpocząć podróż w głąb.
Dla niektórych synonimem życia bogatego jest życie ruchliwe.
Bieg. Po powierzchni. Bez przystanków. Z oddechem, który się rwie.  
Ten bieg nie jest miarowym długodystansowym wysiłkiem. Jest serią sprintów. Zbyt szybkich, by zobaczyć przemierzany świat, zbyt wolnym jak na sprint.
Jest po nic, lecz to jest to smutniejsze nic. „Po nic” nie jest tym samym co „bez interesu”. „Po nic” czytać należy dosłownie. Dla odmiany bezinteresowność może stanowić cel.
A więc namysł. Przystanek. Oddech. Wybór. Ruch w głąb.
Ruch w głąb to jednoczesny bezruch w innych sprawach. Nieuczestniczenie w bieganinie, wyścigu, pogoni.
Zamiast karuzeli w lunaparku, zamiast tunelu strachu, zamiast montażu atrakcji – medytacja i mozolne dążenie do celu.
Żyć pełnią życia to rezygnować z wielu aktywności, to nie rozmieniać się na drobne, to być kimś więcej niż bohaterem kolorowych zdjęć zamieszczanych w internecie.
Jeśli wolno zacytować własną powieść:
  Miał swoją mantrę: „mniej, mniej…”. Może później wyjaśni się do jakich spraw to „mniej” się odnosiło, a w których nie znajdowało zastosowania. Czasem, choć rzadko, mantra przedzierzgała się w wariant „biel, biel…”. Jak biała karta, jak biały notes nieupstrzony notatkami, terminami spotkań, sprawunkami, zamierzeniami.
  Nie powtarzał: „nic, nic…”, lecz „mniej, mniej…”. To kolosalna różnica, „mniej, mniej…” jest daleko od „nic, nic…”. Blisko „nic, nic…” jest „więcej, więcej…”.


czwartek, 30 października 2014


Polak czytający na liście zagrożonych gatunków


 Czy zachęcać do czytania książek?
 Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista. Twierdząca. Ale czy na pewno? Dlaczego osoba szczęśliwa, spełniona, nieczytająca miałaby sięgnąć po powieść, reportaż, tomik poezji?
 Może by tak dać jej spokój. Jak również osobie nieszczęśliwej, niespełnionej, nieczytającej. Może rozsądniej nie zachęcać. Może wygodniej nie zachęcać.
 Nie prowokuję. Mam autentyczne wątpliwości, czy warto walczyć o poprawę statystyk. Czy poprawa statystyk to jakościowa (intelektualna, emocjonalna) poprawa obywateli?

 Pogląd to znany. Pamiętam, że rzucił mi się w uszy, gdy oglądałem kiedyś rozmowę z Zygmuntem Kubiakiem. Wybitną sztukę, ważkie dokonania kultury przekazuje kolejnym pokoleniom garstka, skromna grupka, procent, promil społeczeństwa. Wcale nie ogół.
 Przynależność do tej elity nie budzi mojego niesmaku, bo to elita całkowicie otwarta. Każdy może dołączyć. Tu nie ma snobizmu. 
 Jednak dla mnie powodem czytania nie jest przekazanie pałeczki następnym generacjom. Podstawowy powód to przyjemność czytania. Przyjemność! Czasem rozkosz!

 Na teoretyczny wybór, czy wolałbym, aby literaturę artystyczną czytała garstka czy wszyscy lub chociaż prawie wszyscy, odpowiadam, chciałbym, aby czytali prawie wszyscy.
 Jest to raczej utopia, ale o utopii na dwa przynajmniej sposoby można myśleć. Tak przedstawia to Karol Modzelewski w swojej autobiografii Zajeździmy kobyłę historii. Utopia to coś niemożliwego do zrealizowania, więc odrzucić należy tę mrzonkę albo utopii nie da się w pełni urzeczywistnić, ale jest to pewien idealny cel, do którego warto się zbliżać.
 To, że z dwóch teoretycznych modeli, z dwóch makiet wybieram jedną, nie znaczy jeszcze, że zaangażuję się w marsz ku jej realizacji. Gdyby sprawę strywializować można powiedzieć, że nawet jeśli chciałbym, by Polska została Mistrzem Świata w piłce nożnej, nie mam zamiaru nic robić w tym kierunku. Zresztą bardziej na sercu leży mi sport rekreacyjny niż zawodowy.
 Przy tym pamiętać należy, że w piłce nożnej i literaturze niekoniecznie o to samo chodzi.

 Załóżmy, że pomimo wszystkich tych wątpliwości (a także licznych niewypowiedzianych powyżej) przypadkiem lub celowo znajdziemy się w obozie zachęcających czy też tych, którzy chcieliby zachęcać.
 Jak zachęcać?
 Słabo robi mi się, gdy słyszę czasem w telewizji opowieści o tym, jak to wspaniale być czytelnikiem. Od tych wypowiedzi wieje nudą na kilometr. Jest to często tak ponure ględzenie, że gdybym dotąd nie zainteresował się literaturą, to z pewnością nie sięgnąłbym po żadną książkę. Z tego musi być lichy efekt.
 Już lepiej zachęcać z humorem. Już lepiej kabaretowo, telenowelowo. Bo też i pamiętajmy kogo wciągamy. Może warto zatrudnić copywriterów, duże agencje reklamowe. Niech reklamują jak chipsy, jak płyn do kąpieli, a może najlepiej jak erotyczne gadżety firmy Durex.
 Bo centralnym punktem zachęty musi być przyjemność. Trzeba kusić i uwodzić. Może nawet kłamać.
 Oczywiście ta przyjemność nie oznacza, że literatura ma być lekka i łatwa. Przyjemność jedzenia nie musi oznaczać konsumowania fast foodów.

 Niezależnie od tego jakie strategie przyjmą zachęcacze, istnieją, jak sądzę, pewne, niemalże obiektywne powody, dla których warto czytać.
Rzeczowo i zwięźle rzecz ujmując, tak przedstawiałyby się cele literatury:
- sprawiać przyjemność
- uczyć empatii
- prowokować do niezależnego i kreatywnego myślenia
- rozwijać wyobraźnię

I kilka przypisów do tej listy.
Przyjemność – już sugerowałem, że może rodzić się także z przedstawienia rzeczy nieprzyjemnych. Zmierzenie się z nimi może nieraz zrodzić znacznie intensywniejszą satysfakcję.
Empatia – w tym punkcie zawiera się obserwowanie życia z perspektyw odmiennych od naszej, zarazem umiejętność opowiedzenia innym własnej historii etc.
Myślenie – nie pouczać, tylko do pewnego punktu nauczać, a czasem wręcz nie nauczać, zawsze liczyć na aktywność czytelnika.
Wyobraźnia – po co wyobraźnia? Gdyby argumentem miała być umiejętność wymyślania i opowiadania bajek swojemu dziecku, byłby to już argument ważki. Ale wyobraźnia dotyczyć może bardzo rozmaitych dziedzin od medycyny przez informatykę aż do motoryzacji czy budowania statków kosmicznych. W naszej edukacji zanotowaliśmy w ostatnim czasie prymitywny zwrot, ku uczeniu tego, co praktyczne. Ten typ edukacji będzie hodował odtwórców, powielaczy schematów. Jeśli chcemy, aby Polacy byli wykonawcami cudzych pomysłów, nadal powinniśmy uważać, że w programie nauczania niepotrzebna jest poezja czy filozofia, a muzyka i plastyka stanowią stratę czasu. Ale jeżeli chcemy być innowacyjni, jeśli marzy nam się wynalazczość, jeśli liczymy na to, że nasi rodacy będą zmieniać świat, wytyczać nowe trendy, wówczas nie możemy pozwolić sobie na redukcję tych aktywności, które rozwijają wyobraźnię i niestandardowe myślenie.

 Tu nieco zbliżyłem się, może nawet bardzo, do tych nierzadkich, idealistycznych wywodów, jak to literatura wpływa na społeczeństwa, gdzie się czyta. Korzyści tych dowodzą badania naukowe. Często jako wzorzec podaje się kraje skandynawskie. Zastanawia mnie jednak przykład rosyjski. Rosjanie czytają więcej od nas, a mimo tego tak podatni są na propagandę. A może wcale nie są bardziej podatni od nas? Może po prostu w przeciwieństwie do nas są propagandą bombardowani? Jeśli zastanowić się, jak wielu Polaków jest gotowych uwierzyć w rozmaite spiskowe teorie dziejów, to może należy wysnuć wniosek, że to my jesteśmy bardziej naiwni.
 I kolejne pytanie. Czy czytelnicy sensacyjnych powieści, które spiskowe teorie serwują, nie są bardziej łatwowierni? A może właśnie już przyjęli szczepionkę i odróżniają prawdę od fikcji?
 Tak czy owak, szczerze wątpię, by ktoś zaczął czytać powieści, aby stać się mądrzejszym, bardziej empatycznym albo wynaleźć wehikuł do podróży w czasie. Dlatego podkreślałbym inny, akcentowany już wcześniej walor: PRZYJEMNOŚĆ!


poniedziałek, 8 września 2014


To był znajomy koń


 Ładna, poruszająca scena w pożegnalnym filmie Akiry Kurosawy Jeszcze nie z 1993 roku. Emerytowany profesor i pisarz podejmuje w domu swoich byłych, dorosłych już uczniów. Czasy II wojny światowej, więc o mięso na posiłek niełatwo. Nauczyciel dowiaduje się, że dostępna jest konina. Przy stole opowiada, co spotkało go podczas zakupu.
 Gdy rzeźnik na straganie kroił mięso, oczekującemu profesorowi spojrzał w oczy przechodzący koń. Widz też ma szansę zajrzeć konikowi głęboko w oczy. Starszy pan tak oto relacjonuje tę chwilę:
 To był znajomy koń ze szkoły oficerskiej, w której uczyłem. Patrzył na mnie długo jakby pytał: „Profesorze, a cóż to pan kupuje w tym sklepie?” Poczułem się podle. Naprawdę. Chciałem zapaść się pod ziemię. A wiecie, że koń ma wielkie oczy.