Polak czytający na liście zagrożonych
gatunków
Czy zachęcać do czytania książek?
Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista.
Twierdząca. Ale czy na pewno? Dlaczego osoba szczęśliwa, spełniona,
nieczytająca miałaby sięgnąć po powieść, reportaż, tomik poezji?
Może by tak dać jej spokój. Jak również osobie
nieszczęśliwej, niespełnionej, nieczytającej. Może rozsądniej nie zachęcać.
Może wygodniej nie zachęcać.
Nie prowokuję. Mam autentyczne wątpliwości,
czy warto walczyć o poprawę statystyk. Czy poprawa statystyk to jakościowa
(intelektualna, emocjonalna) poprawa obywateli?
Pogląd to znany. Pamiętam, że rzucił mi się w
uszy, gdy oglądałem kiedyś rozmowę z Zygmuntem Kubiakiem. Wybitną sztukę,
ważkie dokonania kultury przekazuje kolejnym pokoleniom garstka, skromna
grupka, procent, promil społeczeństwa. Wcale nie ogół.
Przynależność do tej elity nie budzi mojego
niesmaku, bo to elita całkowicie otwarta. Każdy może dołączyć. Tu nie ma
snobizmu.
Jednak dla mnie powodem czytania nie jest
przekazanie pałeczki następnym generacjom. Podstawowy powód to przyjemność
czytania. Przyjemność! Czasem rozkosz!
Na teoretyczny wybór, czy wolałbym, aby
literaturę artystyczną czytała garstka czy wszyscy lub chociaż prawie wszyscy,
odpowiadam, chciałbym, aby czytali prawie wszyscy.
Jest to raczej utopia, ale o utopii na dwa przynajmniej
sposoby można myśleć. Tak przedstawia to Karol Modzelewski w swojej
autobiografii Zajeździmy kobyłę historii.
Utopia to coś niemożliwego do zrealizowania, więc odrzucić należy tę mrzonkę
albo utopii nie da się w pełni urzeczywistnić, ale jest to pewien idealny cel,
do którego warto się zbliżać.
To, że z dwóch teoretycznych modeli, z dwóch
makiet wybieram jedną, nie znaczy jeszcze, że zaangażuję się w marsz ku jej
realizacji. Gdyby sprawę strywializować można powiedzieć, że nawet jeśli
chciałbym, by Polska została Mistrzem Świata w piłce nożnej, nie mam zamiaru
nic robić w tym kierunku. Zresztą bardziej na sercu leży mi sport rekreacyjny
niż zawodowy.
Przy tym pamiętać należy, że w piłce nożnej i
literaturze niekoniecznie o to samo chodzi.
Załóżmy, że pomimo wszystkich tych wątpliwości
(a także licznych niewypowiedzianych powyżej) przypadkiem lub celowo znajdziemy
się w obozie zachęcających czy też tych, którzy chcieliby zachęcać.
Jak zachęcać?
Słabo robi mi się, gdy słyszę czasem w
telewizji opowieści o tym, jak to wspaniale być czytelnikiem. Od tych
wypowiedzi wieje nudą na kilometr. Jest to często tak ponure ględzenie, że
gdybym dotąd nie zainteresował się literaturą, to z pewnością nie sięgnąłbym po
żadną książkę. Z tego musi być lichy efekt.
Już lepiej zachęcać z humorem. Już lepiej
kabaretowo, telenowelowo. Bo też i pamiętajmy kogo wciągamy. Może warto zatrudnić copywriterów, duże agencje reklamowe. Niech reklamują jak chipsy, jak
płyn do kąpieli, a może najlepiej jak erotyczne gadżety firmy Durex.
Bo centralnym punktem zachęty musi być
przyjemność. Trzeba kusić i uwodzić. Może nawet kłamać.
Oczywiście ta przyjemność nie oznacza, że
literatura ma być lekka i łatwa. Przyjemność jedzenia nie musi oznaczać
konsumowania fast foodów.
Niezależnie od tego jakie strategie przyjmą
zachęcacze, istnieją, jak sądzę, pewne, niemalże obiektywne powody, dla których
warto czytać.
Rzeczowo
i zwięźle rzecz ujmując, tak przedstawiałyby się cele literatury:
-
sprawiać przyjemność
-
uczyć empatii
-
prowokować do niezależnego i kreatywnego myślenia
-
rozwijać wyobraźnię
I
kilka przypisów do tej listy.
Przyjemność
– już sugerowałem, że może rodzić się także z przedstawienia rzeczy
nieprzyjemnych. Zmierzenie się z nimi może nieraz zrodzić znacznie
intensywniejszą satysfakcję.
Empatia
– w tym punkcie zawiera się obserwowanie życia z perspektyw odmiennych od
naszej, zarazem umiejętność opowiedzenia innym własnej historii etc.
Myślenie
– nie pouczać, tylko do pewnego punktu nauczać, a czasem wręcz nie nauczać,
zawsze liczyć na aktywność czytelnika.
Wyobraźnia
– po co wyobraźnia? Gdyby argumentem miała być umiejętność wymyślania i
opowiadania bajek swojemu dziecku, byłby to już argument ważki. Ale wyobraźnia
dotyczyć może bardzo rozmaitych dziedzin od medycyny przez informatykę aż do
motoryzacji czy budowania statków kosmicznych. W naszej edukacji zanotowaliśmy
w ostatnim czasie prymitywny zwrot, ku uczeniu tego, co praktyczne. Ten typ
edukacji będzie hodował odtwórców, powielaczy schematów. Jeśli chcemy, aby
Polacy byli wykonawcami cudzych pomysłów, nadal powinniśmy uważać, że w
programie nauczania niepotrzebna jest poezja czy filozofia, a muzyka i plastyka
stanowią stratę czasu. Ale jeżeli chcemy być innowacyjni, jeśli marzy nam się
wynalazczość, jeśli liczymy na to, że nasi rodacy będą zmieniać świat, wytyczać
nowe trendy, wówczas nie możemy pozwolić sobie na redukcję tych aktywności,
które rozwijają wyobraźnię i niestandardowe myślenie.
Tu nieco zbliżyłem się, może nawet bardzo, do
tych nierzadkich, idealistycznych wywodów, jak to literatura wpływa na
społeczeństwa, gdzie się czyta. Korzyści tych dowodzą badania naukowe. Często
jako wzorzec podaje się kraje skandynawskie. Zastanawia mnie jednak przykład
rosyjski. Rosjanie czytają więcej od nas, a mimo tego tak podatni są na
propagandę. A może wcale nie są bardziej podatni od nas? Może po prostu w
przeciwieństwie do nas są propagandą bombardowani? Jeśli zastanowić się, jak
wielu Polaków jest gotowych uwierzyć w rozmaite spiskowe teorie dziejów, to
może należy wysnuć wniosek, że to my jesteśmy bardziej naiwni.
I kolejne pytanie. Czy czytelnicy sensacyjnych
powieści, które spiskowe teorie serwują, nie są bardziej łatwowierni? A może
właśnie już przyjęli szczepionkę i odróżniają prawdę od fikcji?
Tak czy owak, szczerze wątpię, by ktoś zaczął
czytać powieści, aby stać się mądrzejszym, bardziej empatycznym albo wynaleźć
wehikuł do podróży w czasie. Dlatego podkreślałbym inny, akcentowany już
wcześniej walor: PRZYJEMNOŚĆ!